Epizod polski na Libanie

Tam też, w Bejrucie, wzięło początek żołnierskie bractwo „kasztaniarzy“. Kasztanem nazwano złotego funta angielskiego, którego wojak nasz składał i wiązał opasując brzuch coraz dłuższą kiszką mo­net, w marszu i podróży. Na marginesie heroicznej anabazy wojstta polskiego na Wschodzie, jakiś eko­nomista napisze może kiedyś historię o żołnierzu-ciułaczu, który z ziemi fenickiej poprzez Palestynę, Egipt, afrykańską pustynię i Włochy gromadził i ciągnął do domu swe oszczędności i dorobek wo­jenny.

Jak długo trwało wytchnienie i sielanka syryj­ska?

W kwietniu dopiero powstawać zaczęła brygada, właściwie jej kadry. Oficerów napłynęło z Rumunii sporo, a coraz mniej prostego żołnierza. Dominował w szeregach żywioł inteligencki. W maju nadeszły z pól Francji pierwsze alarmy. Weygand pośpiesz­nie wyleciał z Bejrutu do Paryża ratować armię i kraj. W czerwcu przyszło straszne zawieszenie broni, klęska Komendę nad armią Lewantu spra­wował już Alzatczyk, generał Mittelhausser, stary oficer. Miał w kościach wspomnienia niejed­nej kompanii od wojny pruskiej 1871 r. Poznałem go jeszcze przed laty dwudziestu, w Pradze, kiedy stał, na „żele francuskiej Misji Wojskowej jako do radca i ekspert organizacji i szkolenia-młodej cze­chosłowackiej armii. Był nie tylko świadkiem, sile 5 uczestnikiem wielu zmagań i starań o porozumie­nie pomiędzy Warszawą a Pragą. Tuż po zawarciu rozejmu między Petainem a Hitlerem, 19 czerwca dobiłem do Bejrutu.

We francuskim światku Libanu, w „Grand Sé­rail“ był zamęt, dziki wybuch wstydu wobec siebie i miejscowych ludzi, złości i nienawiści do Niem­ców. W łych okropnych dniach zamieszania i paniki nikt jednak nie myślał o kapitulacji armii Lewantu. Pośpiesznie odszukałem Mittelhaussera w jego kwaterze, ładnej, zbytkownej niemal, szkole włos­kiej. Zapewniał, że ani myśli respektować warun­ków rozejmu. „Będziemy się bić“, powtarzał zadzierżyście, bez zająknienia i wahania, uspakaja! Kopańskiego i zagrzewał. Wysokim Komisarzem Republiki francuskiej był dyplomata Gabriel Puaux, z Hugonotów, a więc chłodny, opanowany i solidny. Mniej co prawda mówił, ale nie czuło się w nim żadnego wahania czy rozdwojenia. Nie było w nim ani krzty chęci ustępstwa i kompromisu, ale nie miał w sobie iskry, by porwać, siły, by wal­czyć. Łączyła go ciepła przyjaźń i współdziałanie z dyplomatycznym sąsiadem o miedzę, ambasadorem Francji w Ankarze Massigli, podobnie jak Puaux protestantem, tej samej postawy chłodu i zacię­tości. Jego to wyrzucił von Papen z Ankary do Sy­rii brutalną presją na Vichy. Obaj Francuzi twardo stanęli na linii protestu przeciw rozejmowi i oporu przeciw Niemcom.

Mimo to, i pomimo zaklęć gen. Mittelhaussera buńczuczna postawa i bunt wnet się załamały. Bez­siła i bezradność nagła skończyły opór wobec rozka­zu Peteina. Siedziałem któregoś wieczoru na tarasie nad zatoką St. Georges, w hotelu, pełen ponurych myśli i przeczuć, kiedy zjawił się niespodzianie płk. Kopański z swym szefem sztabu. Wieści były złe. Mittelhausser ze swym wojskiem poddaje się ko­mendzie Vichy. Jeśli brygada tu pozostanie, nie uniknie rozbrojenia i internowania. Istnieje jednak alternatywa, czym prędzej wyjść do Palestyny, w strefę brytyjską. Narada była długa, lecz decyzja prędka i jasna. We Francji podobnie postanowi! Sikorski, ale stał przed ogromem trudności skupie­nia swego wojska i transportowania go przez Kanał. Tutaj natomiast, w Syrii, exodus był technicznie sprawą prostą i łatwą. Sam Mittelhausser nie za­chwycał się co prawda tym wyjściem. Wstyd mu było własnej niemocy i żal oddać garstce podko­mendnych Polaków z armii Lewantu cały honor kontynuowania walki i wojny. Był wszelako mo­ralnie złamany i targany buntem wielu własnych oficerów. Wyłamał się od razu i zbuntował jego szef sztabu de Larminat. Zanim jednak z swą gru­pą przeszedł do Anglików, zajął się de Larminat pośpiesznie organizowaniem wyprawy Polaków, głównie zaś sutym ich wyposażeniem w broń, sprzęt, trakcję. Ca było tylko w magazynach naj­lepszego, podsunięto Polakom, „niech się tam le­piej przyda, niż miałoby wpaść w niemieckie łapy“. Dorodne były zwłaszcza muły, przez czas pewien duma brygady. Nie tyle z ich nadmiaru, co z prze­wagi inteligenckiej w szeregach, powstała szczegól­na szarża „mułowodów z cenzusem“! Inna duma brygady, to aż 17 działek ppanc, które zaburzyły wnet żółć vichystom — i ich komisji kontrolnej w Syrii. W owym czasie pierwocin stały się też przed­miotem pożądania „britishów“. Przyjeżdżał z Ka­iru generał angielski prosić Kopańskiego o wypoży­czenie ich armii w Egipcie. W pośpiechu wyruszyła brygada z ziemi, gdzie wiało już zatrutym zadu­chem zdrady i kapitulacji. Nie było wiele czasu na układy z angielskim dowództwem. Łącznik jego w Bejrucie, płk Salisbury Jones, załatwił formalne zawiadomienie, sam zresztą też wyganiany z Syrii. Karpacki exodus szedł jednak tak szybko, że po tamtej stronie granicy nie zdążyli Anglicy nic przy­gotować. Przekroczywszy więc kordon utknęła bry­gada nad jeziorem Tyberiadzkim, w wiosce Sza- mak, naprzeciw biblijnego Kafarnaum. Szamak leży 187 m poniżej poziomu morza, co w malownicze lip­cowe dnie i noce dało wojsku przedsmak piekła. Ale żołnierz nasz znowu odczepił się i odciął od niemieckiego pościgu, i raz jeszcze stanął wolny do walki.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *