Epizod polski na Libanie

W takim to krótkim biegu wydarzeń i jednej de­cyzji rozstrzygnął się los polskiej ekspedycji na Bliskim Wschodzie. Niewiele dni na przełomie czerwca i lipca 1940 przesądziło zarazem wiele waż­nych spraw, które zmienna fortuna wojny gotowała Polakom.

W tych samych dniach załamała się na Lewancie potęga Francji Kilka dni zamętu, wahania, słabo­ści. po czym jeden skok a ileś następstw ważkich w dalszym biegu wojny. W małym skrawku czasu na skrawku ziemi ludzie, dzierżący skrawek władzy 1 walcząc o władzę, strawili i stracili bezcenny de­pozyt stuleci. Nie można czynów ich oceniać pod imperialnym kątem widzenia Mandat Syrii i Liba­nu nie był zwykłą kolonią, skąd płynie nafta, wino, jedwab czy owoce w zamian za perkaliki, paciorki i stare strzelby. Syria i Liban XX w. to nie tereny łatwej eksploatacji, przeciwnie, wymagały wysił­ku, pomocy, współpracy. Bez szkół i instruktora, maszyn i melioracji, wkładu inteligencji, techniki, wysokiej umiejętności rolniczej, ogrodniczej itd. nie mogło być wyników. Jak wszędzie, przywilej był tylko po stronie urzędnika, rządów komisariatu.

Nieszczególne były rządy namiestników Republi­ki, mocno „kresowe“. W ślad za conquistadorem, za ludźmi wyobraźni, czynu, rozmachu, idą na kresy zawsze ciury, pasożyty i pasibrzuchy. Taki pcha się i szybko rozeprze. Czasem nawet obie cechy w jed­nym zamieszkują ciele: bohater kończy swój epos

przedzierzgając się w awanturnika, który z zasług i przewag bija sobie monetę. Do Syrii słała Francja także zasłużonych wodzów jak Gouraud i Weygand. Nie wykazali zalet i umiejętności budowniczych i wielkich administratorów, za to niejedna z żołnier­skich cnót zwiotczała w słodkim klimacie pokus i wygody, złotego cielca. Taka to już jest właściwość szczególna wszystkich „kresów“, parcel naszego globu, które upodobała sobie historia jako arenę swych harców, zapisując je do wieków hieroglifami przeznaczeń.

Taką właśnie parcelą w historycznej geometrii Jest Syna. Nie z racji naturalnych bogactw, bo lu­dność ślicznego Libanu na przykład dobrobyt za­wdzięcza li tylko dopływowi pieniądza zamorskie­go, z zarobkowej emigracji swych dzieci. Wagą tego kraju jest położenie na rozdrożu, mniej więcej w pośrodku historycznego ekranu, który ciągnie się od Bosforu po Egipt. Kiedy w 336 r. przed Chr. z wie­cu plemion greckich w Koryncie zrodził się pan- hellenizm, Wielki Aleksander niesiony jego wichrem, tym to szlakiem ruszył na podbój Azji. Przebił ek­ran i sięgnął w głąb Mezopotamii, do Egiptu, poza granice Iranu i Indii. Takiż cud zbiorowej mistyki w te same strony niesie XI wiek naszej ery. Z ma­łej mieściny w Auvergne, z Clermont, francuski papież i nieznany mnich pchnęli tymi szlakami pier­wsze zastępy krzyżowców, aby na gruncie, użyźnio­nym przez hellenizm, szczepić kulturę Franków, zakładać feudalne państwa, budować miasta i gro­dy, kolonizować i romanizować. Pomiędzy tymi dwiema epokami chodził tamtędy, tropem Aleksan­dra, i Rzym, świetny wódz i statysta Pompejusz. Co jednak najistotniejsze: z tej ziemi trysnęły wówczas niezmierzone siły trzech wielkich objawień i świa­towych religii. Zapewne, kontemplacja nieskończo­nych obszarów tej pustynnej ziemi, morza i nieba, oślepiającej mocy słońca i gwiaździstej nocy, jest nieporównanym tłem i podnietą mistycznej zadu­my. Ale iskry, które rozpaliły ogniska i wznieciły żar wiary i fanatyzmu, skrzesały zderzenia naj­sprzeczniejszych idei i uczuć na skrzyżowaniu światów i kultur. To właśnie jest cechą Syrii, al­bo wręcz funkcją w zawiłym systemie stosunku Europy z Azją. Syria (tj. to co stanowi dziś złączony obszar Libanu, Syrii, Palestyny i Transj ordami) jak wrota, przepuszczała raz Europę do Azji, raz znów Azję ku Europie, dla wymiany handlowej i kulturalnej, i dla podboju: dla krucjat i wojen świętych. Po obu stronach jednako grały imperia­listyczne zapędy i fanatyzmy, przy czym chronolo­gicznie pierwszeństwo ma Azja. Już w samym za­raniu stosunków euroazjatyckich, monopol handlu i żeglugi chwycili Fenicjanie. Wożąc i sprzedając wytwory Azji dokoła Morza Śródziemnego, i dalej jeszcze, na brzegach Morza Czarnego i na wyspach brytyjskich. Burze wojenne na rozdrożu — „bogi i ludzie szaleją“ — raz idą od Wschodu, raz od Eu­ropy, z Zachodu. Miała Azja imperialna swego Cy- rusa, Dariusza, Kserksesa, miała Saladyna, Dżyngischana i jego dziedziców, Osmanów, sięgnęła po Kossowo, Konstantynopol, Wiedeń. Odpowiadała Europa orężem i duchem helleńskim Aleksandra, Pompejusza i Hadriana, potem Franków. Drama­tyczne wysiłki i pragnienia parły rzesze całe ku głębokiej Azji, przez Mezopotamię i przez Iran, aby tamtędy powiązać świat własny kultury hellenisty­cznej z dwoma naraz dalekimi strefami kultur Chin i Indii. Najbliżej może celu doszedł Aleksander w swym piorunującym marszu. Pochód jego w błyska­wicy spięcia kilku światów, w przebłysku geniuszu potężnej osobowości jest dotąd niewyczerpanym źródłem poznania drogi do jedności totius orbis terrarum. Próbował nieraz i Rzym wyjść poza Eufrat, sięgać za drogowskazem Macedończyka ku Azji Środkowej, ale daremnie. Mówią, że Cezar nosił się z myślą odwetu na Partach i wyprawy w te światy, lecz Idy Marcowe nieodwołalnie prze­cięły te zamysły. Odtąd nie miała Europa okazji powrotu do tej strategii. Upadek imperium ottomańskiego w 1918 wciągnął dopiero Francję i W. Bry­tanię w syryjskie wrota na zasadzie mandatu Li­gi Narodów. I choć spłynęły wieki i warunki się ty­le odmieniły, wypadki miały wnet pokazać, że cha­rakter terenu Syrii taki sam został i podobnie dzia­łał.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *