Refleksje malarza o pięknie

My malarze, malując, transponujemy widzianą rzeczywistość, bo inaczej nie zrobilibyśmy obrazu i może właśnie dlatego specjalnie wrażliwi jesteś­my na wszystkie działania transponujące, jakie pomiędzy różnymi elementami zachodzą w łonie samej natury. Kiedy wśród zielonego pejzażu zja­wi się na przykład purpurowa plama dziecinnej czy kobiecej sukienki, kiedy zieleniom od jej są­siedztwa przybędzie młodzieńczego wigoru, a za to ceglany murek, który przedtem zdawał się cał­kiem czerwony, teraz zaróżowiał nagle, pożółkł al­bo zbrązowiał, wtedy uśmiechamy się sami do siebie, tak nas raduje to koleżeństwo nasze z na­turą. Albo, gdy gdzieś w jesiennym ogródku doj­rzymy rosnące tuż Obok siebie niebieskawą ka­pustę i nagietki koloru dawnych dobrych man­darynek, wtedy także się nam koło serca robi go­rąco, bo zestawienie tak dźwięczy, że można zeń w zgodnym współdziałaniu z przyrodą uczynić centralny akord naszego pejzażu.

Ale zdarzają się wokół nas inne jeszcze trans­pozycje, nie te przemiany jakby substancji przed­miotów, ani ich barwy, o których pisałem na wstępie, jeszcze inne. Zmiany takie, jak byśmy dzięki ukazaniu się nowego czynnika poznawali raptem prawdziwy charakter któregoś z elemen­tów natury; tak zupełnie jak w stosunkach z ludź­mi, kiedy ten lub ów czyn, to lub inne słowo po­zwala nam ujrzeć człowieka, którego znaliśmy od dawna, innym, lepszym czy gorszym, ale prawdzi­wym.

Tak zdawało mi się dotąd, że morze znam do­brze, obcując z nim od dziecka; sądziłem, że w każdym jego odruchu jest wielkość, że w każdej jego postawie jest siła, czasem drzemiąca, czasem rozpętana, że wielkość jest zawsze. Niedawno, gdym się przyglądał morzu z lekka wzburzonemu (fale biły o plażę, horyzont w tym miejscu zamy­kało kamienne molo portowe), nagle za molem ukazały się maszty i żagle wielkiego jachtu; sta­tek defilował przede mną powoli* Był w jego kształtach ogromny spokojny majestat, jakby ptaka jakiegoś, podrywającego się z wody, może ła­będzia, że aż dziwne się zdało, że jacht płynie poziomo, że nie wzlatuje ku górze. I oto nasu­nęło mi się z wielką siłą porównanie pomiędzy dostojnym spokojem żaglowca, a niespokojem swarliwego morza — potężne morze wyglądało wobec statku jak zapieniony karzeł. I odkryłem w tym kontraście bardzo wielkie Piękno.

Sądzę, że ci, którzy szukają po świecie doznań estetycznych, którzy dostrzegają Piękno i najgłę­biej je odczuwają, to są ludzie czynu, nie żadne pięknoduchy. Bo jest w pięknie ogromna moc na­kazująca działanie, tak jakby Piękno było po pro­stu kondensacją energii; przecież zaraz po pierw­sze; kontemplacyjnej fazie obcowania z nim przy­chodzi faza refleksji złączona z niepokojem, który jest niepokojem twórczym i którego chwilowe rozładowanie spowodować może jedynie tylko czyn. Dla artysty oczywiście czyn artystyczny, ale i zwykły śmiertelnik znajdować winien w Pięknie podnietę, do czynu, znajdując w nim tak ukojenie jak w konsekwencji i pewien niepokój także.

Napisałem — „tak jakby Piękno było konden­sacją energii“, a przecież Piękno jest kondensacją energii; nie wiem czy muzea są rzeczywiście „wię­zieniami sztuki“ (choć czasem istotnie zwiedzając je miałem to wrażenie), ale za to pewien jestem, że są kolosalnymi skupiskami energii, bo przecież dzieła w nich przechowywane są nosicielami, są materializacją energii, którą twórcy dzieł tych zużyli w akcie tworzenia. Bo może artystyczne działanie jest po prostu najdostojniejszym środ­kiem jej przekazywania, a ci, którym sztuka dzia­łania nie nakazuje, sztuki nie rozumieją, głosu jej nie słyszą?

Zbliżając się do obrazu (oczywiście pięknego obrazu) czy rzeźby, odczuwam zawsze pewien spe­cyficzny szok, którego nie powoduje nigdy w tym stopniu reprodukcja, szczególnie reprodukcja, pomniejszająca wyraźnie oryginał. Bowiem repro­dukcja taka daje właściwie tylko pojęcie o ogól­nej koncepcji całości, jak gdyby o pierwszej fa­zie tworzenia, mówi natomiast niewiele, albo nic o realizacji owej koncepcji, tej realizacji ręko­dzielniczej, w czasie której twórca wyciska piętno niezaprzeczalnej autentyczności na dziele swoich rąk. Obcowanie zaś z oryginałem pozwala nawią­zać kontakt z całokształtem energii zawartej w malowanym płótnie czy obrobionym kamieniu, a naładowanej w nie w czasie całego procesu twórczego od początku do końca.

Ale przyszła teraz szczęśliwa moda na repro­dukowanie jednobarwne fragmentów płócien, i to fragmentów wcale albo prawie niepomniejszonych. I te oto reprodukcje dały mi wiele z dawnych radości obcowania z wielkimi dziełami malarstwa v,’ wielkich muzeach Zachodu. Czy jest ¡bowiem ktoś wrażliwy, kto nie zadrga radością na widok głowy Fauna, tak ślicznie malowanej przez Rubensa, gdzie dostrzegalne jest każde lekkie i swo­bodne muśnięcie pędzlem powierzchni obrazu? I gdzie cudowna ta swoboda łączy się z kolosal­ną precyzją myśli budującej formę, myśli dążącej do stworzenia płótna bardzo mięsistego w materii i jakby uskrzydlonego zarazem.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *