Refleksje malarza o pięknie

Czy ktoś wrażliwy nie westchnie ze szczęścia, widząc z jaką królewską maestrią i z jaką, aż chłodną tak pewną swych środków, pasją Velaz­quez maluje swoich Filipów i swoje infantki? Jak, farbą kładzioną miękko i soczyście końcem mięk­kiego włosowego pędzla, rzeźbi włosy, powieki, policzki. Jak pozornie bezładnymi kleksami tka złotem i srebrem przetykany rękaw królewskiego stroju, albo drobnym dotknięciem małego pę­dzelka rzeźbi w złocie aplikacje na zbroi kogoś, kto ludzkim a wielkopańskim gestem łaskawego zwycięzcy przejmuje klucze Bredy z rąk księcia de Nassau? Kogóż nie ucieszy ten Hiszpan, który w tłustej materii olejnej oddał tak wiernie połyskliwość łuski rybiej, lub ten Holender, który tak świetnie znał się na chmurnych niebach, albo ten Francuz, co tak kochał lśniące jedwabie i ma­towe kobiece karnacje?

W takich chwilach mamy istotnie wrażenie ob­cowania jakoś w pełni ze sztuką, bo cała jakby nasza natura zaangażowana jest w tym zachwycie. Intelekt, który cieszy się, odkrywając w kombi­nacjach linii i plam tworzących obraz, w stosun­ku wzajemnym brył, tworzących posąg — jasną i płodną myśl ludzką. I zmysły, dla których ma­teria malarska, dla których materia rzeźbionego kamienia dostarcza szlachetnych wzruszeń, chcia­łoby się rzec fizycznych, gdyby jakiegokolwiek wzruszenia mogły być istotnie fizyczne.

Ktoś z moich znajomych powiedział kiedyś przed pewnym obrazem — to takie ładne, że chciałbym to zjeść. Nieraz znów coś tak się po­doba, że chciałoby się to zniszczyć. Mówią, że powodem ustawicznych napaści Niemców na Fran­cję jest zawiedziona miłość. A pewien oskarżony, na pytanie sędziego — „ale dlaczego, u diabła, zabił pan tę kobietę?“ odparł — „kochałem ją“.

Obcowanie z Pięknem przenosi nas w świat ja­kiejś abstrakcji, wracamy zeń na ziemię z uczu­ciem niemal upadłego anioła, ale z tych kontak­tów pozostaje zawsze wspomnienie przedziwnego smaku sztuki i pozostaje miłość do obiektów, któ­re rozszerzyły tak bardzo granice naszych do­świadczeń. Może się komuś wydać w pierwszym momencie książę Gintułt z „Popiołów“ drażniącym wariatem ze swoją histeryczną obroną koni św. Marka i sandomierskiego kościoła św. Jakuba, ale przecież w gruncie rzeczy jest to odruch bar­dzo zwyczajny człowieka, który kocha i występuje w obronie przedmiotu swojej miłości, odruch chy­ba powszechniejszy, jeżeli nie, to w każdym razie szlachetniejszy dużo niż ten, nakazujący niszcze­nie.

Rozmawiałem ongi z kimś, komu bardzo podo­bały się prace jednego z kolegów, mówiliśmy tak­że o nim jako o człowieku i rozmówczyni moja stwierdziła: „ale przecież z artystycznej racji nie mogę uwielbiać jego samego“. Powiedziałem na to — „a gdyby tutaj w tej chwili wszedł Rem­brandt, co by Pani zrobiła?“ Zawahała się. Ja myślę, że gdyby przyszło do spotkania z Rembrandtem, oboje rzucilibyśmy się do jego ręki. Za „Ront nocny“, za „Betsabę“ i „Samarytanina“.

Wasilewski mówił o Renoirze —„ja bym go po nogach całował“.

Tak piękno wywołuje mdłość. Przecież katedra w Chartres jest chyba wspólną świątynią całej ludzkości, nie ona jedna, ale chyba, obok Pan­teonu, zwłaszcza ona. I zwłaszcza francuskie ka­tedry, może dlatego, że budowane były wspólnym wysiłkiem całych tłumów, całych miast i prowin­cji. Nie ma prawie we Francji wsi, gdzie by nie było kościoła albo kaplicy, a większość z nich wzniesiona została w dwunastym albo’ trzynastym stuleciu. Jakie szczęśliwe lata! Każdy najskrom­niejszy kamieniarz był wtedy artystą. Jak się to działo? Przeszła wtedy przez Europę Zachodnią wielka powódź Piękna. Bo są takie odpływy i przypływy Piękna w poszczególnych krajach i na całym świecie. Po upadku Zachodniego Ce­sarstwa Rzymskiego Piękno odpłynęło z Zachodu na pewien okres, ale nie bardzo długi,, bo już za Karola Wielkiego zaczął nowy czas świtać.

Kiedy w czarnych chwilach zwątpienia wyobra­żałem sobie, że przecież mogłaby zniknąć zupeł­nie sztuka ¿e świata, drugi wewnętrzny głos mó­wił — to niemożliwe, to byłby chyba koniec ludz­kości.

Tymczasem archeolodzy twierdzą, że już bywały w Europie takie epoki, kiedy sztuka znikała z ja­kąś specyficzną kulturą, która ją stworzyła. Więc mogłaby nawet sztuka odejść ze świata, to nie byłby jeszcze koniec wszystkiego. Zmarła mogła­by po pewnym czasie zmartwychwstać. Zmart­wychwstać dlatego, że Piękno zostałoby jednak na świecie, piękno obłoku, drzewa i zwierzęcia, piękno rodzinnej ziemi, która choćby nie wiem jak jałowa i brzydka dla obcych, nam wydaje się najładniejsza; jak twarz matki, która dziecku za­wsze się zdaje najpiękniejszą ze wszystkich twa­rzy.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *