Sahara

Przy sposobności pragnę wyjaśnić, że na pustyni nigdy, ani dawniej, ani dzisiaj’, nie pokazywał się lew, ponieważ zginąłby z głodu i pragnienia. Wszystkie pustynne zwierzęta ssące są tak szybkie, że lew nie mógłby żadnego z nich upolować. Brak roślinności zupełnie uniemożliwia zasadzki. Przy tym studnie są odkryte, a lew takich sytuacji nie lubi.

Za to, jeszcze za czasów rzymskich, góry Atlasu i północną Saharę zamieszkiwały słonie, wprawdzie mniejsze od słoni tropikalnych, ale będące ich najbliższymi krewniakami.

Jeszcze dawniej, kiedy cała Sahara była pokryta sawanną i kiedy komunikacja między Afryką północną a centralną była zupełnie łatwa, słoń Sahary jski niczym się nie różnił od tropikalnego. Dopiero stopniowe wysychanie Sahary przerwało wzajemne przenikanie i temu należy przypisać pewną degenerację słoni Atlasu.

Hazdrubal, formując armię, którą przeprowadził potem do Italii na pomoc swojemu bratu, prawdopodobnie łowił dla niej słonie w okolicach dzisiejszej oazy Tozer.

Tylko w ten sposób można sobie wytłumaczyć duże stosunkowo ilości słoni w armiach kartagińskich. Jak wiadomo, starożytni nie znali prawie wcale Afryki centralnej; skądże zatem mieliby słonie, gdyby ich nie było w Afryce północnej?

Dopiero panowanie rzymskie i wielkie zapotrzebowanie na kość słoniową wytępiło słonie Atlasu bezpowrotnie.

*

Nazajutrz po polowaniu wyruszyliśmy do Ghar-daia. Tym razem mieliśmy za towarzysza podróży pewnego inżyniera z Algeru, który jechał daleko w głąb pustyni, do fortu Flatters, celem wytyczenia jeszcze jednej drogi samochodowej przez Saharę. —

Przez szyby samochodu widzimy od czasu do czasu pasące się stada i majestatycznie kroczące naprzód karawany wielbłądów.
Spotkaliśmy także’ trzech konnych myśliwych, otulonych — mimo gorąca — w białe burnusy. Każdy z nich trzymał przed sobą na siodle starą kurkową strzelbę, gotową do strzału.

Myśliwiec arabski puszcza się cwałem w pogoń za każdą zwierzyną, czy będzie to gazela, stepowa kuropatwa, czy też drop, i strzela z konia, nie chybiając nigdy.

W połowie drogi do M‘zab leży stary, dzisiaj zupełnie opuszczony przez wojsko bordż, to jest mały fort, zabudowany w kwadrat, któremu tylko liczne strzelnice nadają charakter obronny; gdyby nie to, wyglądałby na dobrze zagospodarowane wiejskie podwórze.

Dawny ośrodek panowania francuskiego spełnia dzisiaj rolę karczmy- przydrożnej. Po stu kilometrach przebytej drogi zatrzymaliśmy się tutaj na obiad.

Droga do Tilrempt jest mało urozmaicona: płaska, kamienista równina coraz bardziej zatraca charakter stepowy, nabierając cech pustyni. Jedyną rośliną, którą od czasu do czasu widać, są nędzne krzaki tamaryszków, wyczerpane nieustanną walką o każdą kroplę wilgoci.

Ale nie tylko z suszą walczyć musi roślinność Sahary: wiatr niesie stale drobny pył, który przed każdym krzewem tworzy od strony podwietrznej małą wydmę piaszczystą. Wydma ta ciągle rośnie i zasypuje stopniowo samą roślinę, która, broniąc się przed śmiercią, puszcza nowe pędy i wyrasta coraz to wyżej i wyżej. Stanowi to wytłumaczenie dość często spotykanego krajobrazu Sahary, w formie płaszczyzny, usianej małymi pagórkami piasku, z których każdy uwieńczony jest krzakiem tama-ryszka.

Przed jednym wszakże niebezpieczeństwem nie może obronić się uboga flora Sahary. Jest to plaga, którą spotkaliśmy zaraz po wyjeździe z Tilrempt.

W stronie południowo – wschodniej ukazała się oczom naszym jakaś szara chmura, zasłaniająca błękit nieba na ogromnej przestrzeni. Zastanawiałem się nad tym zjawiskiem, odkładając pytania na później, kiedy nagle rozwiązanie zagadki samo spadło z nieba.

Ledwie zdążyłem zauważyć, że zbliżająca się do nas chmura składa się z pojedynczych punkcików, zawieszonych w powietrzu, kiedy szarańcza, najpierw z rzadka, potem jak grad, zaczęła spadać na szyby samochodu i na nasze głowy.

Wyciągnąłem natychmiast hełm korkowy, aby zasłonić się przed bolesnymi uderzeniami owadów, które biły po twarzy, wpadały do uszu, wydzielając przy tym jakąś wstrętną, brunatną ciecz.

Zatrzymaliśmy samochód i mogłem spokojnie obserwować tę plagę, działającą zawsze bardzo silnie na moją wyobraźnię, kiedy jako dziecko czytałem o jej chmurach, które leciały z Dzikich Pól i niszczyły całą Polskę ówczesną.

Chmura szarańczy, którą widziałem, nie zasłaniała wprawdzie słońca, jak to się czyta w niektórych opisach, ale lecąc dość nisko, napełniała powietrze szumem swych delikatnych skrzydełek. Wylęgła w stepach, okalających jezioro Czad, była awangardą miliardów skrzydlatych szkodników, które w tym roku zalały całą Afrykę północną i zaleciały dalej, aż do Hiszpanii, Włoch, a nawet Rumunii, wyrządzając wszędzie nieobliczalne szkody.

Pół godziny staliśmy na miejscu, obserwując i o ciekawe zjawisko; potem ruszyliśmy poprzez lecącą chmurę i jeszcze co najmniej pół godziny jechaliśmy pod gradem żywych pocisków.

Równina coraz bardziej zaczyna ustępować miejsca skalistym pagórkom i szutrowisku kamieni. Roślinność ginie tutaj zupełnie, dziwne przygnębienie ogarnia człowieka.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *