Sahara

Po stu dwudziestu schodach wchodzę na szczyt wieży, skąd roztacza się wspaniały widok na wszystkie strony miasta, na cztery gaje palmowe i nagą pustynię wokoło.

Ghardaia wygląda z góry jak cudowna, fantastyczna, koronkowa kryza. Wąskie uliczki przecinają ją we wszystkich kierunkach.

Gdy zapada wieczór, kończy się pracowity dzień pod palącymi promieniami słońca. Z gaju palmowego, z niewielkich pól, wolno kroczą ciężko objuczone wielbłądy i osły; ludzie ze wszystkich stron zdążają do bram miasta.

Za murami, w nędznych namiotach nomadów, których głód przyciągnął tutaj, zapalają się płomyki ognisk. W czarnym kociołku warzy się licha strawa — może tylko garść fasoli. Zaraza czy posucha wyniszczyła im stada — jedyny środek utrzymania, więc przybyli do bram miasta, aby się ratować od śmierci głodowej.

Na ulicach, jak zwykle przed zachodem, ruch ożywia się na chwilę, aby zamrzeć potem zupełnie Z podwórza meczetu wvehn

O wrogu, który napada śpiących mieszkańców, wycina w pień mężczyzn i uprowadza kobiety — dawno, bardzo już dawno nie słyszano w M‘zab Ale strażnicy muszą pilnować „największego skarbu”, jakim są starożytne surowe obyczaje: ukryty wróg czyha na ten „skarb“ na każdym kroku… Toteż całą noc chodzą po murach. ulicach i — cz<. wają
*

Nazajutrz po przybyciu do Ghardaia, udaliśmy się do gaju palmowego, oddalonego o dwa kilometry od miasta

Idziemy korytem rzeki, które w tej chwili jest suche. Po kostki brniemy w sypkim piasku, tak miękkim, że stanowi coś pośredniego między naszym zwykłym piaskiem a mąką.

Pierwszą rzeczą, która się nam rzuca w oczy, jest piec do wypalania wapna. I — oto przykład, jak człowiek pustyni ciężko walczyć musi o byt: wapno przywozi się na osiołkach z odległości czterech kilometrów, a paliwa szukają krajowcy po całej pustyni dokoła. Zamiast węgla używa się tutaj krzaczastej rośliny w rodzaju żarnowca, którą osły i wielbłądy przynoszą na grzbietach do pieca z odległości dziesiątków kilometrów. Roślina ta po wyschnięciu służy za opał, ale daje tak niewielką ilość kalorii w stosunku do objętości, że do wypalenia paru metrów sześciennych kamienia wapiennego potrzeba całych gór paliwa. Dlatego też wszystkie miasta M‘zab są koloru szaro – żółtej gliny, a jeśli jakiś dom lub meczet pobielony jest wapnem, ma to wartość budowli z marmuru.

W pobliżu pieca wapiennego zaczynają się pola uprawne, Z daleka już widać rozrzucone na równinie liczne studnie. Każda z nich nawadnia pólko, wielkości zaledwie kilkuset metrów’ kwadratowych.

Zbliżamy się do pierwszej z brzegu plantacji Wielbłąd i osioł wyciągają wodę ze studni starodawnym sposobem, używanym wszędzie, od Eufratu po Senegal: zstępując po pochyłości, ciągną ko-

łowrót z dwoma workami skórzanymi, napełnionymi wodą, która wylewa się do małej sadzawki Z sadzawki woda jest rozprowadzana po całej plantacji przez system rowów, o układzie włókien liścia palmowego.

Tamując wrodę w odpowiednim kanale, rozprowadza się ją stopniowo po całym pólku. Na szczerym, miałkim piasku rośnie piękny, soczysty jęczmień i apetyczna marchewka, ale dwaj ludzie ludzie i dwa zwierzęta muszą niemal dzień w-dzień pracować, aby roślinność utrzymać przy życiu.

Skala życia w oazie zależy od ilości wody; słusz ne więc jest powiedzenie, że woda jest duszą Sahary. Toteż pracowici mieszkańcy szukają tej duszy, aż do głębokości sześćdziesięciu metrów.

Wprawdzie nie wszystkie studnie są tak głębokie aie wszystkie są dziełem Mozabitów, wszystkie Są wykopane i ocembrowane prymitywnym sposobem wszystkie mają właścicieli, którzy ich strzegą jak oka w głowie.

M‘zab nie posiada wspaniałej sieci studni artezyjskich. w które obfitują oazy południowego Tunisu. W okresie deszczu, głównym i szczodrym szafarzem wody jest rzeka M‘zab, teraz wyschła zupełnie.

Sześć murowanych tam zatrzymuje rozhukane jej wody, które kanałami rozchodzą się po gajach palmowych. Znaczna ilość wody wsiąka w piasek i zasila potem studnie przez długie miesiące.

W chwili, gdy woda zjawi się w rzece, nie dają cy się opisać entuzjazm ogarnia ludność oazy Wszyscy spieszą po raz ostatni sprawdzić sieć kanałów, wszyscy zajmują z góry określone stanowiska i z najwyższą niecierpliwością obserwują, czy woda przekroczy swój zwykły poziom. Z drżeniem serca oczekują zbawczego płynu, od którego obfito ści zależy ilość daktyli, jęczmienia, kalarepy — słowem, od którego zależy życie.

Czasami jednak nadmiar wody zamienia się w klęskę: rozhukane żółte fale obalają mury, niszczą ogrody i drzewa. Wtedy, zamiast radosnych śpiewów i wesołych śmiechów, rozlegają się krzyki rozpaczy i nawoływania broniących każdego kawałka uprawnej ziemi przed zalewem wody i chociaż to brzmi paradoksalnie, jednak powodzie zdarzają się nawet na Saharze i wyrządzają wtedy ludności znaczne Szkody.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *