Parlament intelektualistów

Anatomia p. Revesa nie jest anatomią pokoju. Nie mogą nas wprowadzić w błąd słowa. Droga zapewnienia światu swobodnego rozwoju kulturalnego nie wiedzie przez podporządkowanie wszystkich narodów grupce ludzi, których z całą słusznością mamy prawo nazwać imperialistami.

Ale fałszywych dróg jest więcej. Jedną z nich jest droga kompromisu. Jeszcze dziś po doświadczeniach lat ubiegłych, po Monachium i Chamberlainie istnieją naiwni marzyciele, szukający porozumienia z podżegaczami wojennymi, z przedstawicielami obskurantyzmu i zacofania. Nie ma i nie może być kompromisu z teoretykami wojny i zwolennikami korupcji społecznej. „Można prowadzić dyskusję z ludźmi kulturalnymi, ale nie, z bandytami“ — jak powiedział na Kongresie członek delegacji włoskiej, wybitny uczony, prof. Donini. Przeciwnie, trzeba ich piętnować i izolować. To jest wielkie zadanie wszystkich ludzi, pragnących szczerze pokoju.

W drugim dniu trwania Światowego Kongresu Intelektualistów, sala obrad stała się widownią wielkiej rozprawy ze zwolennikami systemu kolonialnego i dyskryminacji rasowej. Na mównicy pojawili się przedstawiciele ludów kolorowych. Ciężko było zapewne słuchać ich wynurzeń liberałowi angielskiemu Taylorowi, którego tak bardzo drażniło używanie słowa „imperializm“. Ale równie źle czuć się musiał zapewne amerykański prawnik Rogge, który tak naiwnie wyobrażał sobie, iż przyczyny wojny, ucisku narodowego i społecznego dadzą się usunąć metodą psychoanalizy, lub perswazji osobistej. Nic ma potrzeby dyskutować z takim poglądem. Wolno wyrazić przekonanie, iż Rogge jak-najszczerzej pragnie pokoju, ale droga, którą próbuje obrać, nie prowadzi do niego. Przypuszczać, że przedstawiciele klasy posiadaczy zrzekną się dobrowolnie swych przywilejów – znaczyłoby mniej więcej to samo, co oczekiwać, aby woda w rzece płynęła od ujścia do źródeł.

„Mówić prawdę — to jest rewolucyjne – powiedział Antonio Gramsci, gorący patriota włoski, jeden z czołowych bojowników o wyzwolenie Włoch i obalenie faszyzmu Mussoliniego. Uczestnicy Światowego Kongresu Intelektualistów mówili prawdę.

Powiedzmy jasno: droga pokoju, droga swobodnego rozwoju kultury, nauki i sztuk: jest jedna. Jest to droga potępienia podżegaczy wojennych, izolacji nielicznej, ale silnej grupy tych, co gotują nowy zamach na dorobek duchowy narodów, droga walki o swobodę wymiany doświadczeń i dzieł służących pokojowi. Drogę tę obrał nie tylko parlament obradujących we Wrocławiu intelektualistów. Jest to droga dla wszystkich tych dla których słowa „pokój“ i „kultura“ nie są pozbawionym treści frazesem.

Tę drogę wybrała nie tylko elita umysłowa narodów. Na tej drodze skupiły się przeważające siły ludzkości. I dlatego ze spokojem i pewnością siebie spoglądamy w przyszłość.

OLAF STAPLEDON

Stapledon, znakomity filozof, socjolog i referent delegacji brytyjskiej na Kongresie, ma czerstwą, rumianą i pomarszczoną jak zimowe jabłuszko twarz. Wygląda, jak wycięty z Dickensa, o ile, rzecz jasna, fantazja obserwatora zdąży przebrać go ze sportowego garnituru we fraczek i kamizelkę gentleman‘a z trzydziestych lat ubiegłego wieku. Fizjonomicznie jest to całkiem specyficzny krój twarzy, bardzo angielski, w równym stopniu jak i fason całej postaci: uśmiechnięte, jasne oczy i mocno szpakowata, lecz dziwnie chłopięca w kształcie czupryna. Znam w Polsce świetnych rzeczoznawców, którzy uważają Stapledona za większego i głębszego twórcę fantazji naukowych od samego Wellsa.

Stapledon stanął na mównicy w pierwszym dniu Kongresu i od razu ci, którzy znali nieco postać i dzieła tego człowieka (a takich było na sali niewielu), przekonali się, że bezpośredni kontakt nie zmienia nic z jego osobowości, zawartej na kartkach jego książek. Mówił językiem typowo brytyjskiego radykała-indywidualisty. „Polityka nie jest moim zawodem… Przyszedłem tutaj, aby mówić o pokoju… W świecie dzisiejszym nie ma jeszcze prawdziwie cywilizowanego społeczeństwa… Kultury muszą się wzajemnie zapładniać i użyźniać… Wojna jest ruiną kultury… Przyszłe pokolenia uśmiechać się będą pobłażliwie na myśl o naszych młodzieńczych umysłach i naszych młodzieńczych pasjach…“

W czasie rautu na Ratuszu Wrocławskim, sakramentalnie zagadnąłem przechadzającego się samotnie po sali Stapledona:

—Mr. Stapledon, jak panu podoba się w Polsce?

— Well — namyślił się kilka chwil, marszcząc całą twarz w miłym uśmiechu, z rękami wiecznie w kieszeniach — tak już ze mną jest zawsze, że gdy przybywam do jakiegoś kraju, to przekonywuję się na miejscu, że ludzie w nim mieszkający są daleko sympatyczniejsi, niż przedtem myślałem…

Było to głębokie powiedzenie i pełne humoru zarazem, lecz na tym się niestety w rautowym rozgwarze wówczas rozmowa skończyła.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *