Jak człowiek pastwił się nad samym sobą

Bezradnie słaba, komicznie niedowłosiona, drżąca od zimna pokracznie brzydka istota, jaką był Homo Sapiens w kamiennym wieku, nie posiadała jeszcze dostatecznych sił ażeby skutecznie pastwić się nad światem dzikich, a piękniejszych od siebie zwierząt. Więc ze złości jął człowiek pastwić się nad sobą samym. Jego naturalne ciało wydało mu się nazbyt banalne i już spowszedniałe. Logika porzuciła więc smoczek i wyszła z powijaków… „Twoja skóra winna mieć jakiś oryginalny rysunek“. — rzekła logika do Adama jeszcze w raju, więc ten nadstawił kudłatą pierś, a wierna (jeszcze wówczas) Ewa jęła mu kłakami wyrywać z niej włosy, nadając krwawym śladom piękny kształt zwiniętego zdradliwie węża. Biedny Adam ryczał z bólu i na zakończenie tego pierwszego zabiegu kosmetycznego oświadczył kategorycznie, że jako założyciel rodu męskiego i jedyny jego przedstawiciel protestuje.

Wszelkie temu podobne głupie kokieterie pozostawia się odtąd rodowi niewieściemu. Słysząc to Ewa chwyciła cierń z drzewa i nuże nim przekłuwać sobie wargę i ucho. Rada była już dawno zmienić ich obrzydliwie banalny kształt, tylko bała się małżonka. Znudziło się jej właśnie odbicie w wodzie. Zechciała mieć usta dinozaurusa a uszy mamuta. Łzy ciekły jej po policzkach, a jednak wbijała cierń coraz głębiej, rwała nim wargę coraz szerzej aż w krwawym otworze zmieścia się wreszcie spora kłódka drzewa… Już córkom Ewy łatwiej przyszedł ten zabieg operacyjny, bo troskliwa matka dokonała go jeszcze w wieku niemowlęcym, przekłuła także płatki uszne i obciążyła je odpowiednio kamieniami, a na ramionach zawiązała ciasno dwie ljany, tak ciasno, że po obu ich stronach wystąpiły pięknie uwypuklone poduchy mięśni… Nieszczęśliwe dziewczynki oceniły matczyną troskliwość dopiero w wieku dojrzewania, kiedy to męskie pokolenie adamowych potomków jęło z zachwytu, wyjąc pieśni miłosne, przestępować z nogi na nogę. Rekord piękności pobiła pewna Adamowa kuzyneczka, wkładając w rozszerzony otwór ucha kłodę grubości czubka nosa gigantozaurusa. Ta cudowna ozdoba zyskała liczne naśladowniczki i jakiś czas panowała wszechwładnie w krainach bliskich „Raju“, to znaczy w dolinie Mezopotamii, Arabii południowej i na wybrzeżu Azanii. Moda ta okazała się wielce praktyczna, doceniały ją młode dziewczyny w całej pełni, gdy w uniesieniu miłosnym były chwytane oburącz przez chłopców i trzymane tak za te pętle uszne, aż do kulminacyjnego punktu rozkoszy. Oceniły tę modę także i przyszłe pokolenia ludzkie, wprowadzając podobne skórzane pętle w tramwajach warszawskich.

Pewnego dnia któraś z dworzanek królowej Saaby czy innej królowej, nie pamiętam, postanowiła uprzystojnić sobie usta na kształt kaczonosa.

Taki właśnie kształt najbardziej odpowiadał jej zdegenerowanym pieszczotom. Jęła więc owa przedstawicielka wczesnego rodu ludzkiego rwać sobie cierniem, a może nawet gwoździem ze złota (bo Ofir wszakże był już wtedy znany, ba — więcej nawet znany niż dzisiaj) nie ucho już, tylko górną wargę. Jakaż wreszcie różnica, w której części ciała wiercić dodatkowy otwór? Tak powstała pierwsza kłódka wargowa, a z nią nowa moda.

Od owego czasu sztuka kosmetyki żeńskiej różne przechodziła tortury, ale idea zasadnicza nie uległa zmianie: jak wówczas w „Raju“, tak w dzisiejszym grzesznym piekle chodziło o jedno, o WYNATURZENIE.

Jeżeli kobieta normalna ma w pasku centymetrów siedemdziesiąt, to należy ją odpowiednio ściągnąć gorsetem. Jeżeli szyja normalna mierzy centymetrów osiem, to trzeba ją koniecznie wydłużyć specjalną konstrukcją naszyjników i nadać jej kształt szyi żyrafiej. Jeżeli skóra jest blada, trzeba ją poróżować, jeżeli śniada — podbielić. Śmieszne ludzkie cienkie nogi trzeba koniecznie upodobnić do ślicznych nóg słoniowych, a więc wiesza się na nie 7000 bransolet, po 3500 na każdą łydkę. Któż widział, żeby zęby miały ludzki kształt? Koń by się uśmiał z takich, ale na szczęście w Afryce, nie ma konia. Więc zęby nacina się na ostro, niby zęby groźnego simby (lwa). Kłódki wstawione w wargi wspaniale imitują pysk hipopotama, albo zwykłej, błotnej kaczki. W ten sposób w ciągu pokoleń w ciele kobiety afrykańskiej (najbliższej krewnej Adama i Ewy) mało zachowało takich zakątków, które by nie zatraciły swego pierwotnego oryginalnego wyglądu. Z nosa zwiesza się mosiężne kółko. Na czole widnieją brunatne zygzaki. Ucho, niby koronkowa, haftowana serwetka prześwieca niezliczoną ilością otworów. Warga górna rozpięta jest na bambusowym pręcie i zrolowana, a spod niej wystają pięknie nacięte kły niby u dzikiej świni. Szyja sięga niemal górnej gałęzi kokosowych palm, ramiona wykwitają guzami wymykającej się z ucisku żywej, torturowanej tkanki. Tylko z pośladkiem i łonem nie wiedziała biedna kobieta co ma zrobić. Ród męski potrzebował tego w nienaruszonym stanie. Zresztą na szczęście, inne zwierzęta w tej właśnie dziedzinie różniły się od człowieka najmniej. Figowy liść okazał się niepraktyczny już w Raju. Nawet wąż poradził sobie z nim łatwo. Więc wstydząca się naturalizmu kobieta pierwotna sprawiła sobie miotełkę z trawy; to przynajmniej symulowało ogon. Ale trawa także wyglądała jakoś niejako, zbyt szablonowo, zbyt prawdziwie. Więc młoda kokietka zanurzyła miotełkę w oleju z orzeszków ziemnych, taka kąpiel nadała ozdobie ciemniejszą barwę, a przy tym podgrzana na słońcu zasłona łonowa wydawała silny, eteryczny zapach, wabiący chłopaków. Ale żaden sztuczny ogon nie zadawalał wyszukanych gustów płci pięknej, istota rzeczy bowiem nie uległa deformacji. Dlatego tyłek i łono zaczęły kobiety starannie zakrywać, wstydziły się ich powszedniego, niezmiennego charakteru. Wstydziły się popro-stu myśleć o tych naturalnych, niczym nie przyozdobionych, jeszcze me wynaturzonych organach. Wstyd jest rzeczą bardzo względną.

—           Czym się tak bawisz? — pytam któregoś dnia starszą kobietę ze szczepu Waczaga, widząc jak przebiera palcami jakiś ciemny sznurek na kolanach. W pierwszej chwili sądziłem że modli się z różańca.

—           Bawię się swoim uchem — powiada najobojętniej w świecie, podczas gdy mnie — mówiąc trywialnie, zatkało od zdumienia. Jak to, więc ten brązowy sznurek leżący na kolanach to jej własne ucho? Więc te aluminiowe klamerki skuwające ten sznurek w regularnych, trzycentymetrowych odstępach — to łączniki dwóch żywych, rozciągniętych do metra płatków usznych? Więc to jest jubilerska ozdoba, rezultat troskliwych zabiegów kosmetycznych, których kobieta ta nie tylko się nie wstydzi, ale jest z nich dumna. Więc to jest tak zwany „rozum“ istoty, która śmie nazywać się „Homo Sapiens“. Więc to jest nasza wyższość nad światem zwierzęcym? Wyższość, że jesteśmy podobni do małpy, do słonia, do żyrafy tylko nie do siebie samych.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *