Poezja jest duszą duszy. Rytmizowane pieśni idą przez pustynie od miasta do miasta, od oazy do oazy.

Dzielny Arab stracił konia. Został napadnięty w drodze. Po powrocie do domu tak o swej stracie mówi w gronie przyjaciół.

O koniu, mój koniu co tobie, odpowiedz mi, nieraz rozumiałeś gdym cię przynaglał do biegu, odpowiedz dziś ja ciebie zrozumiem.

Cierpię nad twym bólem towarzyszu dzielny. Jestem z ciebie dumny, nie w ucieczce cię raniono. Czoło twe krwią broczy, stałeś bowiem czołem do napastnika i zginąłeś w walce.

Przygotowałem ci grób, jak byś mi był bratem. W domu, którego nie zobaczysz, wyprawię na twą cześć pogrzebową ucztę.

Mój koń był wspaniały.

Leży w grobie, piaskiem przysypany. Robaki odprawiły nad nim swą ponurą ucztę,

A teraz śpiewa Mozabitka:
Wolę mieszkać w namiocie o ścianach cienkich, przez które wiatr wieje. Wolę to niż pałac cudowny. Wolę nosić suknię skromną i żyć szczęśliwie. Nie chcę przezroczystych szali.

Wolę w kącie mego namiotu gryźć twardy placek, niż jeść chleb miękki z dala od mych stron.

Prawda, wzruszająca piosenka? Tym bardziej, że Mozabitka nie może pokazywać się na ulicy, musi nosić długą czarną szatę i zawój na głowie. Tylko dla oczu wycięto małą szparę. Zwykle gdy ma lat dziesięć, jest już zaręczona i może zgadywać tylko jak wygląda jej przyszły mąż — bo zobaczyć go jej nie wolno. Gdy ma lat dwanaście wychodzi za mąż i wchodzi w dom nieznanego władcy. Podczas uroczystości weselnych wszyscy składają życzenia narzeczonemu, ona jest niewidoczna. Uroczystości trwają trzy dni, ale bez niej.

On — władca — siedzi w czerwonym burnusie, obwieszony amuletami, muzyka gra, nie gra — zawodzi, skanduje jakieś charkotliwe słowa. On dumny jest jak paw w otoczeniu świadków i przyjaciół, ona czeka. Zaczyna się uczyć tej największej sztuki kobiecej — czekania.

M’Zab został zajęty przez Francuzów w roku 1882. Generał de la Tour d’Auvergne zatknął tam sztandar francuski. Nic się nie zmieniło. Zupełnie nic. Życie na pustyni biegło swoimi kolejami. Gest zatknięcia sztandaru… Mozabici wiedzą, że M’Zab jest i tak ich. Czymże jest sztandar wetknięty w cudzą ziemię?

Mozabici wiedzą, że wielkie pochody przechodzą bokiem, zawadzają o Algier, celem ich nie jest pustynia.

Wiedzą, że Francuzi przyszli po Turkach, przed Turkami byli Bizantyjczycy, którzy znowu przyszli po Wandalach, przed którymi byli Rzymianie, Kartagińczycy…

Zatknięty sztandar…

I inni na przestrzeni wieków zatykali tu swe sztandary. Bóg jest jeden czyni.

Po co za dużo mówić o tych sprawach?

— Język czasami wrogiem grzbietu się staje.

M’Zab jest mozabicki, tylko oni umieją tu mieszkać, chcą tu mieszkać i wolą placek twardy od miękkiego chleba z dala od tych stron.

Cudzoziemcy mówią po prostu — pustynia i sądzą, że powiedzieli coś, co ma jakieś znaczenie, co określa. Pustynia nic nie określa. Nie ma pustyni,

jest życie. Jest proces rodzenia się i śmierci, jest doskonalenie się do innego życia, jest troska dnia codziennego i radości, są i smutki. Naprawdę, co oznacza słowo — pustynia?

Jest wiosna. Kto nie przeżył wiosny na pustyni, nie wie, jaką ona daje radość, jak wzmacnia, jak cieszy pełnią życia.

Jest maj.

Mozabita opuszcza miasto i idzie przez ciepły piasek do swojej oazy. Mieszka w raabie. Cieszy się na wyjście z murów, ale przed wyjściem ma nie lada kłopoty. Radzić może się tylko muezina, bo z kimże innym można mówić na tak wstydliwy temat? A chodzi o to, jak i o której godzinie wyprowadzić kobiety, aby nie zetknęły się z innymi mężczyznami.

W raabie życie kobiet jest nieco mniej zamknięte.

Wieczór.

Mężczyźni wracają do oazy. Gwiazdy świecą mocno, natarczywie. Były przecież ongiś czczone przez przodków tych ludzi, przypominają się im. Dywany są już porozkładane na tarasach. Zapraszają do odpoczynku. Bielą się mury kamiennych domów, czasem powietrze przeszyje ostry, przejmujący kwik osła.

A potem cisza.

Nastaje zupełna cisza. Liście wyczarowane poświatą księżyca, drżą cichutko, poruszane przez leciuteńki wietrzyk. Woda fontanny ledwo szumi, czasem zagrucha zbudzona synogarlica. Palmy szumią, a czasem, gdy wiatr mocniej uderzy górą, szumią tak jak szumieć umie morze.

Czasem w wieczornej ciszy odzywa się śpiew.

Czasem na tarasie słychać szept odmawianej sury:
Allach wyprowadza żywot ze śmierci
Allach śmierć z żywota wyprowadza
Odłączył jutrznie od ciemności.
Sprawił, że słońce wskazuje bieg czasu
On to gwiazdy osadził na niebie
Co ludzi prowadzą w pustyni i morzu
I On wie co ludzie myślą w skrytości.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *