Halucynacje wzrokowe

Pytanie, które narzuca się przede wszystkim, to zagadnienie „realności“ wizji przy zamkniętych oczach. Trudno na nie odpowiedzieć. Witkiewicz np. tak opisuje swoją pierwszą wizję:

„Nigdy nie zapomnę tego piekielnego wrażenia, gdy będąc zupełnie zdrowym na umyśle — (z chwilą kiedy nie patrzyłem na rzeczywisty świat, nie było we mnie prawie śladu niesamowitości, tej „étrangeté de la réalité“, o której pisze Rouhier) — i gdy zdawałem sobie dokładnie sprawę z tego, że mam silnie zamknięte oczy, zobaczyłem o jaki metr ode mnie małą rzeźbę ze szczerego złota (aż czułem jej ciężar) tak wycyzelowaną, wyrobioną, że zdawała się być dziełem Donatella nie z tego świata, albo jakiegoś zeuropeizowanego Chińczyka, który całe życie swoje strawił na wykucie tej jednej jedynej rzeczy. Cud stał się. „Widzę to, widzę to“ — powtarzałem sobie w myśli“.

„I nagle — Belzebub ożył, nie przestając być martwym złotym Belzebubem, uśmiechał się, strzygł oczami i nawet kręcił głową. Mimo to dobrze wiedziałem, że to co widzę przed sobą jest tylko kawałem szczerego złota“.

Z moich doświadczeń odniosłem inne wrażenie. Obrazy meskalinowe nie różniły się dla mnie niczym od marzeń sennych, poza tematyką i możnością dowolnego przejścia do jawy przez otwarcie oczu oraz powrotu do widzeń przez ich zamknięcie. Nie było to więc proste widzenie przy zamkniętych oczach, jakby wynikało z relacji Witkiewicza, ale raczej marzenie senne, które się przeżywa, wierzy w nie i przy którym się zapomina o tym, że się eksperymentuje. Świadomość doświadczenia wraca, gdy dochodzi do aktu woli i otwarcia oczu, ale wtedy znikają obrazy. Jest to więc jakby sen z ciągłym budzeniem się, Stan analogiczny do obrazów sennych, jakie niektórzy mają przy zasypianiu, zwłaszcza przy silnym zmęczeniu, gdy co chwila budzą się i uświadamiają sobie, że już śnili.

Odmienność obrazów, ciągłą ich zmianę, nietworzenie się większych jednolitych całości, jak przy marzeniach sennych, b. trafnie tłumaczy prof. Szuman. Wg. jego teorii realnym (tj. związanym z podrażnieniem ośrodka wzrokowego) podkładem obrazów są fosfeny, zjawiające się ciągle pod wpływem narkotyku. Na tle tych fosfenów mózg tka obrazy, podobne do obrazów sennych. Fosfeny tworzą jakby szkielet obrazów, sterują nimi. Powolne przekształcanie się szkieletu w nowe formy powoduje podobieństwo geometryczne kolejnych wizji. Teoria ta tłumaczy również charakterystyczne dla obrazów meskalinowych występowanie błysków światła na przedmiotach.

Dochodzimy więc do wniosku, że to wszystko, to tylko marzenia senne, sterowane przez podrażnienia ośrodka wzrokowego. „Kino narkotyczne“ traci nimb tajemniczości. Muszę zresztą przyznać, że moje doświadczenie pod tym względem rozczarowało mnie całkowicie. Uważam zwykłe marzenia senne za dużo przyjemniejsze, niż obrazy narkotyczne.

Cechą istotną obrazów meskalinowych, której jeszcze nie omówiłem, jest to, że się niektóre rzeczy wie, których nie ma w obrazie. Np. widzę wielką grotę skalną z okrągłymi dużymi, ciemnymi otworami w suficie. Wiem przy tym, niewiadomo skąd, że otwory te pochłaniają dziewczęta, które po wciągnięciu przetwarzają się w nicość. Innym razem ukazuje się na czarnym, aksamitnym tle rzucający oślepiające błyski sztylet; jakiś głos wewnętrzny mówi mi, że to symbol męskości. Ta wiedza ma charakter objawienia, a więc mistyczny. Żartem można by powiedzieć, że „kino meskalinowe“ daje obrazy z, objaśnieniami.

Drugą cechą przeżyć meskalinowych jest pozorne wydłużanie się czasu. Wynika ono z niesłychanie szybkiej zmienności wizji, wobec której zjawiska zewnętrzne przebiegają b. powoli. W upojeniu często w jednej minucie przeżywa się tyle obrazów, że wydaje się, iż minęła cała godzina. Tak więc można sztucznie zrealizować znaną fantazję Wellsa o zwolnieniu biegu czasu.

Do dziedziny halucynacji wzrokowych zaliczyć należy jeszcze obrazy, występujące pod wpływem muzyki. Obrazy takie zjawiają się u pewnych osób również bez wpływu narkotyku. U osób, które ich nie mają normalnie, mogą wystąpić pod wpływem meskaliny. Np. gdy grałem na harmonii ulubioną melodię Wertyńskiego, widziałem powierzchnię opalu o naturalnym przełomie muszlowym, mieniącą się w takt melodii wszystkimi barwami tęczy. Opal był tak wielki, że zajmował całe pole widzenia. Muzyka wywoływała u mnie zresztą i inne, złożone przeżycia. Sam pojedynczy dźwięk lub akord był tak piękny, że stanowił rozkosz duchową. Trudno mi się było powstrzymać, aby nie nazwać go muzyką niebiańską, muzyką sfer.

Melodię znanego romansu cygańskiego odczuwałem, jako wizję bezosobową pięknej kobiety, przy czym każdy dźwięk był dla mnie odpowiednikiem jakiejś części jej istoty. Kobiety tej nie widziałem, nie była to zresztą jakaś określona kobieta, ale symbol kobiety w ogóle. I dopiero wtedy zrozumiałem, dlaczego pewne dźwięki tej melodii specjalnie lubiłem.

Dobiegam do końca mych wywodów. Czytelnik wybaczy, że rozwiałem może jego złudzenia o cudowności przeżyć meskalinowych.. Nie ma w nich nic, czego by nie można wytłumaczyć na podstawie obecnego stanu nauk przyrodniczych. Te przeżycia, to po prostu chemicznie wywołana, przemijająca psychoza, ciekawa dla psychologa i psychiatry, ale na pewno mało przyjemna dla tego^ kto się jej poddaje.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *